Rzeka, której nie ma, może (nie) istnieć na wiele sposobów. Może to być rzeka, która wysycha okresowo albo wyschła ostatecznie. Może to być rzeka pojawiająca się jedynie w historycznych opisach. Zamieniona w ściek, wciśnięta w kanał, zasypana piachem, zabetonowana lub zanieczyszczona tak bardzo, że trudno rozpoznać w niej rzekę. Może to być rzeka wymyślona. Rzeka zapomniana, której ślady znajdujemy w nazwach ulic czy niespodziewanych nierównościach terenu. Rzeki znikają od zawsze, ale jeszcze nigdy nie znikały tak szybko jak dziś. Zostawiają po sobie dotkliwy brak, pustkę, melancholię i widmo nieuniknionej katastrofy.
Maciej Robert poszukuje zagubionych rzek w swoim mieście, ale jego pasja nie ogranicza się do Łodzi. W każdym zakątku Polski, w którym się znajdzie, brodzi w rzekach tak małych, że nie mają nawet imienia, w potokach, strumieniach, strugach i rowach wypełnionych błotem. Snuje się także nad brzegami Wisły, Renu, Cisy czy Dunaju, tropi rzeki opisywane przez innych.
Niektóre z rzecznych bohaterek tej książki niosą w sobie pamięć tragedii, których były świadkami. Inne szemrzą cicho swoje historie i przepowiadają przyszłość.
Nie ma lepszego miejsca do napisania takiej książki. Łódź – „bezrzeczne” miasto na wododziale rzędu pierwszego. Stąd Maciej Robert spogląda w głąb dorzeczy dwóch największych polskich rzek – Wisły i Odry. A potem wyrusza w drogę. Z erudycją odczytuje pejzaż i teksty kultury. Od razu też, jeszcze w czasie czytania, chce się ruszyć za nim. Nad Sztołę, „którą wyłączono”, Mokrą, którą wymyślono, nad Pabiankę, Łódkę, Małą, nad Ren i Pełtew. Robert zachęca nas do patrzenia na rzeki. Póki je jeszcze mamy.
Filip Springer